Autor: Felton Raiman
Gigantyczny sukces Poszukiwaczy Zaginionej Arki przyczynił się do powstania kolejnych przygód dzielnego archeologa. Spielberg i Lucas pracowali nad ciekawą historyjką i pewnego dnia przeglądając zdjęcia z wycieczki po Indiach swoich znajomych, doszli do wniosku aby akcję drugiej części przenieść właśnie do tego kraju. Aczkolwiek szybko przekonali się, że nie jest to możliwe bez oficjalnej zgody tamtejszych władz, a ponieważ urzędasom nie za bardzo spodobała się tematyka filmu, Spielberg i jego ekipa ostatecznie nie otrzymali zgody na realizację zdjęć. Jednak szybko znaleziono inne rozwiązanie - Sri Lanka!
To właśnie na tych terenach nakręcono ponad 3/4 zdjęć. Reżyser od początku pragnął przedstawić coś zupełnie innego, coś innowacyjnego i jednocześnie atrakcyjnego dla odbiorców. W związku z tym położył jeszcze większy nacisk na mistycyzm, mrok i jakość scen akcji.
Jednocześnie pragnę od razu zauważyć, że Świątynia Zagłady nie jest sequelem, lecz prequelem Poszukiwaczy Zaginionej Arki! Bowiem akcja rozgrywa się rok wcześniej przed wydarzeniami znanymi z pierwszego filmu. Jak zauważycie, postać naszego archeologa nie jest tutaj jeszcze do końca zbalansowana jeśli chodzi o charakter - jego przekonania co do poszukiwań artefaktów. Wielokrotnie oznajmia swoim towarzyszom podróży, że robi to dla fortuny i chwały! No właśnie, nie przypominam sobie aby w ten sposób podchodził do odkryć archeologicznych w kolejnych częściach trylogii, a Wy?
Każda część trylogii zawiera w sobie bardzo pamiętne intro. W poszukiwaczach mieliśmy odkrycie złotego bożka w świątyni Majów. W Krucjacie ucieczka młodego Indiany po pędzącym pociągu. Tutaj czeka nas wstęp niemalże wyjęty z filmu o przygodach Jamesa Bonda.
Elegancki klub w Szanghaju, Indiana Jones schodzi po schodach ubrany niczym agent 007 w biały garnitur z czarną muszką. Od razu nasuwa się pytanie co by było, gdyby to właśnie Ford miał okazję zagrać agenta Jej Królewskiej Mości? Jednym z najskrytszych marzeń Spielberga było właśnie nakręcenie filmu z owego cyklu. Stąd pewnego rodzaju nawiązanie.
Nasz bohater poprzez pewien ciąg zdarzeń trafia do małej wioski gdzieś w samym sercu Indii. Tam dowiaduje się o tajemniczym kamieniu Sankary, o porwanych dzieciach, a przede wszystkim o złym kulcie Bogini Kali, który urzęduje gdzieś głęboko w podziemiach pałacu Pankott. Indiana Jones ostatecznie godzi się na to aby wyruszyć w poszukiwaniu zaginionego kamienia, a także odnaleźć zaginione dzieci.
Tym razem do pomocy ma dwóch wspólników. Młodego, zadziornego i sprytnego chłopaka, którego poznał jeszcze podczas badań archeologicznych w Szanghaju - Short Round'a.
W tej roli Jonathan Ke Quan, przezabawny aktor pochodzący z Wietnamu. Nie wiedzieć dlaczego nie zrobił kariery, a właściwie jedyną jego rolą poza Świątynią Zagłady była postać "Daty" w Goonies w reżyserii Richarda Donnera.
Drugim "sidekickiem" dr. Jonesa jest natomiast atrakcyjna, choć nieco gburowata piosenkarka Willie Scott (Kate Capshaw), która właściwie nie mając innego wyjścia przyłącza się do podróży u bogu naszego bohatera.
A tak swoją drogą, to czy wiedzieliście o tym, że Capshaw została ostatecznie żoną Spielberga?... Poznali się właśnie na planie drugiej części Indiany.
Jak już wcześniej wspomniałem scenariusz nie ma w sobie takiej głębi jaką posiadał poprzednik. Niemniej jednak i w tym przypadku możemy liczyć na nagłe , niespodziewane zwroty akcji. Sam film jest zupełnie inny i to pod każdym względem. Przede wszystkim jest zdecydowanie najbardziej mroczną częścią trylogii.
Nie bez powodu Świątynia Zagłady otrzymała kategorię wiekową PG-13. Przy tym należałoby podkreślić, iż to właśnie owa produkcja przyczyniła się do powstania nowej kategorii w ratingu. Z drugiej strony są tu sceny,za które dzisiaj film otrzymałby R-kę. No bo co powiecie na moment z wyrywaniem serca, czy podpalaniem ludzi żywcem? A zapewniam was, że znalazłyby się i inne tego typu ujęcia!
Zatem czy Indiana Jones i Świątynia Zagłady to nadal czystej, żeby nie powiedzieć "rasowej" krwi film przygodowy? Jak najbardziej! Aczkolwiek ociera się nieco o mroczne klimaty rodem z horrorów i fantasy... Co tworzy naprawdę wybuchową mieszankę! Że zacytuję jedną z wypowiedzi samego Spielberga:
"Wyobraźcie sobie Indianę Jonesa, który trafia do piekła."
Z jednej strony jest to najmroczniejsza część przygód Indiany z drugiej zaś mamy tutaj mnóstwo zabawnych gagów. Szczególnie postać Short Rounda dodaje całemu filmowi nieco więcej luzu.
Willie Scott wydaje się być najbardziej wnerwiającą spośród wszystkich dziewczyn naszego bohatera - ot niby typowa kobieta czekająca na ratunek i nierzadko czarująca swoim niesamowitym krzykiem. Mimo wszystko zyskuje sympatię widza. Ponadto nie można jej odmówić odwagi. W końcu, która kobieta odważyłaby się włożyć rękę do gniazda robaków??
W tej odsłonie przygód Indiany spotkamy też najbardziej złowieszczego i jednocześnie najbardziej bezwzględnego typa w całej trylogii, a nawet zaryzykuję stwierdzenie - "całym uniwersum" Indiany Jonesa.
Kapłan Świątyni Bogini Kaali - Mola Ram, w którego wciela się hinduski aktor teatralny Amrish Puri, zresztą bardzo ceniony w tamtejszych kręgach.
Za każdym razem kiedy pojawia się na ekranie przyprawia nas o szybsze bicie serca.
Spielbergowi udało się stworzyć mroczny filmowy klimat dzięki wspaniałym zdjęciom, jeszcze bardziej egzotycznym lokacjom, charakteryzujących się znacznie ciemniejszą barwą kolorów niż u poprzednika, no i oczywiście fenomenalnej ścieżce dźwiękowej w wykonaniu mistrza Johna Williamsa.
W Poszukiwaczach Zaginionej Arki przeważały motywy egipskie, tutaj natomiast mamy styczność z muzyką rodem z subkontynentu indyjskiego. Moim zdaniem jest to najlepsza ścieżka dźwiękowa z spośród wszystkich trzech filmów.
Ciemny, zbyt ponuro, brak nawiązań do Poszukiwaczy, fikcyjny artefakt, brak postaci Sallaha czy Marcusa...
Często słyszy się takowe narzekania ze strony fanów poprzednich przygód dzielnego archeologa. A i owszem! Z tymze akurat w przypadku tej produkcji jest to plus, gdyż dzięki temu jest zupełnie inna, a jednocześnie tak samo dobra i powiedzmy sobie szczerze... nawet gdyby całkowicie oddzielić Świątynię Zagłady od dwóch pozostałych części to film i tak jest samo-wystarczalny.
Bowiem atrakcji mamy tu co nie miara. Baa! To właśnie tutaj znajdziemy najwięcej pamiętnych scen, bójka w szanghajskim klubie o dziwnie kojarzącej się nazwie "OBI-WAN", obiad w pałacu maharadży, pokój-pułapka z opadającym sufitem, scena z wyrywaniem serca, ucieczka wagonikiem, czy też świetny finał z mostem wiszącym nad przepaścią.
Wszystkie te wydarzenia składają się w jeden wielki fantastyczny super szybki filmowy roller-coaster, który zawsze ogląda się z wypiekami na twarzy.
Niektórzy narzekają, że akcja gna na łeb i szyję, jednak myślę że w przypadku tak sprawnie zmontowanego filmu jak Świątynia Zagłady jest to wielki plus.
Jednocześnie osobiście dodam, że właśnie do tej części przygód Indiany mam największy sentyment, ponieważ był to pierwszy film z trylogii, który miałem okazję obejrzeć, a było to dokładnie 20 lat temu.
Jest to film, który nigdy się nie nudzi, zawsze trzyma w napięciu i zawsze przyjemnie się go ogląda. Dlatego też nigdy nie zrozumiem dlaczego niektórzy uważają, że czwarta część Indiany Jonesa jest lepsza od Świątyni Zagłady.
Cała trylogia IJ jest moim zdaniem niedoścignionym wzorem kina przygodowego, którego raczej nikt już nie przeskoczy... no chyba, że narodzi nam się nowy
Felton Raiman
-----------
Polecamy powiązane artykuły:
FENOMEN BICZA I FEDORY - Narodziny Indiany Jonesa
KOMPOZYTORZY WSZECHCZASÓW (2) - John Williams
HIT HIT HICIOR (6) - Poszukiwacze Zaginionej Arki... czyli co ma R. Polański do archeologii
"My name is Junior... Henry Jones Junior" ... czyli spojrzenie na "Ostatnią Krucjatę"
Kontrwywiad (1) - Indiana Jones
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz