sobota, 8 października 2011

Wywiad - Jakub Martewicz, czyli jak Zmora z Kaydanem przywracają nam zeszytówkę ( cz. 1 )


O tęsknocie za komiksem lat 80tych, twórczości własnej, inspiracjach, fandomie, czy ulubionych filmach, z Jakubem Martewiczem, rysownikiem i scenarzystą serii Henryk Kaydan, Projekt X oraz Zmory, rozmawia Mazin Zimakowski.


---------
Drugą część wywiadu znajdziecie tutaj
---------




Kim jest Martewicz w „cywilu”? Opowiedz nam o swoich poza-komiksowych pasjach.

W cywilu jestem właśnie twórcą komiksów – to jest moje życie i moja pasja. Staram się jednak poszerzać również swoje poza-komiksowe zainteresowania, jestem na przykład doktorem filozofii prawa, napisałem rozprawę o zasadzie sprzeczności w logice deontycznej. Jeżeli ktoś zna język włoski, może ją sobie ściągnąć ze strony biblioteki Uniwersytetu w Mediolanie, gdzie uzyskałem tytuł. Uwielbiam też książki (których z braku czasu czytam jednak zdecydowanie mniej, niż kiedyś) oraz filmy, zwłaszcza amerykańskie superprodukcje, jak filmy o Jamesie Bondzie czy Blade Runner, w ogóle bardzo lubię dzieła Ridleya Scotta. Nie przepadam za tzw. ambitnym kinem, nudzi mnie. Lubię za to gry komputerowe, moją ulubioną serią jest Might and Magic. Przeszedłem kiedyś szóstkę grając – uwaga – czterema rycerzami! Bardzo ważna jest też dla mnie muzyka. Powiedziałbym, że lubię grać na gitarze, gdyby to, co robię, można było nazwać grą.



 Piąty już numer przygód polskiego agenta... który wcale nie zamierza mówić Stop!


Uważasz się za artystę spełnionego? W kraju w którym stale się narzeka jak to ciężko narysować uniwersalną „maintsreamową” historię, a to że nie ma na to czasu, że za małe pieniądze, Ty wydajesz już siódmy komiks! Masz kilka ukończonych, świetnie wydanych pozycji, z którymi możesz już pukać do drzwi zagranicznych publisherów…  Zatęskniłeś za zeszytówką, narysowałeś, wydałeś własnym sumptem… i poszedłeś za ciosem… Pokazujesz, że dobre komiksy można produkować co miesiąc i nie widać byś chciał zwolnić tempo. 
 
Absolutnie nie uważam się za spełnionego artystę, wręcz przeciwnie – wiem dobrze, że jestem dopiero na początku swojej drogi. Patrzę na HK # 1, a potem na # 5 i na Zmorę i widzę, ile w czasie tego roku zdołaliśmy osiągnąć. Potwierdzają to nasi Czytelnicy w rozmowach, komentarzach czy e-mailach. Naszym planem jest utrzymać ten wzrost jakości przez następne lata, jeżeli oczywiście Czytelnicy na to pozwolą. Co do narzekania, cóż, może i niektórym jest ciężko rysować mainstreamowe historie, ale zawsze przecież mogą rysować dla przyjemności. Nikt nikogo nie zmusza do zarabiania na komiksie.


Obaj jesteśmy z tego samego rocznika, przeżyliśmy młodość w tym samym kraju, więc siłą rzeczy otoczenie kulturalne w którym się obracaliśmy było podobne – filmy, muzyka, moda, komiksy, zabawki, technologia… Z tymże ja miałem ojca marynarza i generalnie żyłem w pobliżu ośrodków zbliżonych ku zachodowi, a w jaki sposób Wielka Kultura docierała do maleńkich Przygodzic w Kaliskiem?   

Ale mnie zaskoczyłeś tymi Przygodzicami! To mała, ale bardzo piękna miejscowość. Wszystkie rzeczy, które poznał mały Jakub zawdzięczam Rodzicom i Dziadkom. Nie miałem żadnych specjalnych kontaktów z Zachodem, komiksy zawsze lubiłem, a te amerykańskie poznałem dzięki reprintom wydawnictwa TM-Semic.

Co by tu dużo nie mówić w jakich to podobno ciężkich czasach raczkowało nasze pokolenie to nie da nie zauważyć że dobór atrakcji w dzieciństwie mieliśmy rewelacyjny, dużo lepszy niż dzisiejsze latorośle. Te wszystkie odjazdowe kreskówki, kolorowe zabawki, filmy na kasetach video… Co najlepiej pamiętasz z tamtego okresu? Za czym łezka Ci się w oku kręci?  

Oprócz komiksów, miło wspominam Boulder Dash i inne gry na C-64, które katowaliśmy z moim bratem Romkiem, zabawki He-Man i klocki Lego. Filmy chyba za bardzo mnie wtedy nie interesowały, prędzej książki, które czytałem zawsze i dosłownie wszędzie.


prowadząc warsztaty dla przyszłych McFarlane'ów... a może po prostu Martewiczów?


Był to także czas gdy komiksy były dostępne niemal wszędzie w kioskach. Nie tylko zeszytowe. Brało się wszystko. Asteriksy, Lucky Luke, Thorgale… Jechało się w daleką podróż pociągiem - „mama kup komiks”, szło się do dentysty – „mama kup komiks”, szło się na plażę – „mama kup komiks”. Pamiętam także jak na początku lat 90tych na rynku pojawił się TM-Semic z czymś zupełnie nowym i nieznanym. Spiderman i Punisher z miejsca podbiły czytelników. Jak Ty to wydarzenie odebrałeś? Złapałeś od razu bakcyla? Zbierałeś któryś tytuł szczególnie namiętnie?

Komiksy czytałem jak książki, od zawsze. Pierwszym amerykańskim komiksem, który kupiła mi Babcia, był Superman 1/90 z pierwszą częścią Man of Steel Johna Byrne’a. To był znaczący punkt w kształtowaniu mojego gustu i prawdziwie szczęśliwy traf; nie mogę sobie wyobrazić lepszego komiksu dla ośmiolatka rozpoczynającego przygodę z obrazkowymi historiami. Do dzisiaj zresztą jest to moje ulubione dzieło.  Potem (nie wiem, czemu) nastąpiła ponad roczna przerwa, dopiero w 1992 zacząłem regularnie zbierać komiksy o Supermanie. Na każdy nowy numer czekałem z niecierpliwością i zamęczałem panią z kiosku, czy już przyszedł. Inne wydania TM-Semic kupowałem okazjonalnie, preferując Batmana. Dopiero kilka lat później zacząłem zbierać więcej komiksów, ale to Superman w wersji Byrne’a pozostaje dla mnie zawsze numerem jeden.  

pierwszy superbohater w rękach Jakuba


Pozostańmy na chwilę przy latach 80tych, a z racji tempa wkraczania „Ameryki” do Polski – także początku lat 90tych. We wcześniejszej rozmowie Ty i członkowie zespołu HK deklarowaliście się jako fani kina tamtej dekady… Jakieś ulubione gatunki? Tytuły? 

Na pewno Blade Runner, Aliens, Bondy z Moorem i Daltonem. Często robimy sobie wspólne seanse. Najbardziej luzujemy się przy 007, mamy całą kolekcję, Star Wars oraz ekranizacji komiksów, których też sporo uzbieraliśmy. Niektóre dvd powoli się zdzierają, bo ciągle wracamy do ulubionych tytułów. Nigdy nie brały mnie natomiast namiętnie oglądane przez kolegów filmy z serii “Rambo”. Nie lubię też horrorów, których chyba wtedy sporo wychodziło.


filmowe zdobycze artysty... oczywiście nie mogło zabraknąć mentora HK


To także okres pierwszych poważnych adaptacji komiksowych – „Batman” i „Powrót Batmana”, „Wojownicze Żółwie Ninja” czy nieco póżniejszy „The Shadow”. Bardzo komiksowy był także inspirowany Cieniem „Darkman”… Filmy rewelacyjne i nadal równie atrakcyjne jak 20 lat temu… Wracasz chętnie do któregoś z nich?  

Z tytułów, które wymieniłeś, znam tylko filmy o Batmanie. Muszę jednak przyznać, że nie przekonały mnie one zbytnio, głównie dlatego, że Batman był tam ubrany w zbroję, której nie nosił w komiksach. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego nikt nie zrobił mrocznego filmu o Batmanie  w kostiumie takim, jaki nosi w komiksach. Batman Burtona ruszał się jak robot – jak w takim ciężkim, gumowym kostiumie mógł wykonywać te wszystkie kopniaki? Bruce Wayne nosił okulary, jak Clark Kent, do tego wykonywał jakieś dziwne tiki. Nie kupowałem tego. Do tego miał w Batmobilu karabin. Po co Batmanowi karabin? Podoba mi się natomiast, od strony graficznej, adaptacja filmu autorstwa Jerry’ego Ordwaya, którego zawsze bardzo lubiłem, zwłaszcza sposób, w jaki nakłada tusz.

Polska jest swego rodzaju ewenementem gdy idzie o świat komiksowy. ‘Mainstreamem” jest u nas bowiem komiks „undergroundowy”, tzw. „komiks artystyczny”, co sprawia że komiksy „mainstreamowe” są właśnie „undergroundem”. Związane są z tym niestety także różne niepotrzebne i idiotyczne konflikty. Komiks sztucznie dzieli się na „artystyczny” i „komercyjny”, czy „amerykański” i „frankofoński”, z fanatycznymi wręcz miłośnikami i przeciwnikami danych gatunków. Spotkałem się nawet raz ze stwierdzeniem typu: „komiks marvelowski więc siłą rzeczy kiczowaty i artystycznie słaby”… Ty jakby na przekór zająłeś się jednak superbohaterami i nie wahasz się stale głosić tego światu… Nie miałeś z tego względu jakichś problemów z fandomem, obyło się bez ataków i osobistych wycieczek „artystów”?

Poszukiwanie w kulturze masowej, jak film czy komiks, głębszych treści jest ryzykowne i osobiście uważam, że niepotrzebne. Dla osób szukających czegoś więcej pozostają książki. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy szukać w komiksach czy filmach czegokolwiek poza rozrywką. Komiks ma bawić, pozwolić się zrelaksować, oderwać od rzeczywistości. Jak powiedział kiedyś Roger Moore, jeżeli masz do przekazania wiadomość, najlepiej wyślij telegram. Hermetyczność środowiska komiksowego jest pewnym, może nie tyle problemem, co interesującym zjawiskiem socjologicznym. Głównym jego powodem jest brak łatwo dostępnych komiksów, np. w dystrybucji kioskowej, które przyciągnęłyby nowych fanów. Z kolei to powoduje, że starzy fani, zbyt zatwardziali, by przestać czytać komiksy, a zbyt długo je czytający, by móc znaleźć coś naprawdę oryginalnego, naciskają na wydawanie coraz to bardziej wymyślnych, „artystycznych” albumów. Osoba dorosła, która twierdzi, że np. komiksy Marvela są „kiczowate i głupiutkie” zachowuje się tak samo, jak kucharka, która narzeka, że w garnku smaży się trudniej, niż na patelni. Jakoś ci sami czytelnicy nie kupują „Kubusia Puchatka” i nie skarżą się potem, że komiks ich rozczarował, a to przecież jest to samo, co kupowanie komiksów na przykład o superbohaterach i narzekanie na brak jakichś głębszych treści. Komiks jest zawsze dla KOGOŚ, a komiksy Marvela są (a przynajmniej, kiedy ja jeszcze je kupowałem, były) po prostu generalnie dla młodszego czytelnika. Owszem, niektórym, jak my, młodzieńcza pasja zostaje potem na stare lata. Nie kupujemy jednak komiksów z tych samych względów, co dzieciaki – interesuje nas pewna estetyka, pewnie częściej rysunek, niż fabuła, duże znaczenie mają też względy sentymentalne. Nie ma nic złego w tym, jeżeli robi się to z pasji, jeżeli jednak dochodzą do tego pretensje i kompleksy, to zaczynamy wchodzić na drogę do nikąd i na siłę bronić „komiksu jako formy sztuki”, wymyślać nazwy w stylu „powieść graficzna” i tym podobne rzeczy. Oczywiście są i komiksy dla starszych, przykładem jest np. nasza nowa produkcja „Zmora”, ale to zawsze była tylko pewna niewielka część rynku. To tak, jak z graniem na gitarze – prawie każdy coś tam kiedyś próbował, ale tylko nieliczni grają całe życie, a jeszcze mniej osób zarabia tym na utrzymanie.



komiksowe zdobycze


Wróćmy jeszcze do komiksu „artystycznego”. Jako zespół HK zdajemy sobie sprawę, jak daleka droga przed nami, by wyeliminować nasze braki, ale zadziwia nas, jaką tandetę (właśnie pod przykrywką „artystyczności”) publikują niekiedy w Polsce nawet uznani wydawcy. Komiksy te czasem wyglądają jak bazgrołki dziecka, ważne, by miały „przesłanie.” Innym problemem jest częsty brak tego, co nazywa się „storytelling”. Komiksy wyglądające jak albumy z obrazkami, nie jak opowieści obrazkowe. Tymczasem tym, co najważniejsze, jest opowiadanie interesującej historii. I jak tu potem dziwić się, że nikt tego nie chce kupować? Wracając do naszych komiksów, „Henryk Kaydan” jest kupowany bardzo chętnie przez „cywilów”, nie czytających komiksów na co dzień. Jako zespół wydawniczy nie myślimy o tym, jak przypodobać się abstrakcyjnemu „fandomowi”, tylko jak trafić do konkretnego Czytelnika, który będzie chciał wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na nasz produkt. Jedynym rozwiązaniem, jakie widzimy jest produkcja komiksów najwyższej jakości, takich, w których widać dbałość o szczegół i PRACĘ na każdej stronie. Oczywiście, jak to w biznesie, nigdy nie ma gwarancji sukcesu, ale przynajmniej można stworzyć warunki, które będą mu sprzyjać.

Jacy są Twoi idole wśród artystów komiksowych? Na kim się wzorujesz? Czyjemu warsztatowi chciałbyś dorównać? 

Wśród moich ulubionych rysowników są na przykład John Byrne, Joe Kubert czy John Buscema. Z polskich – Janusz Christa, który na pewnym poziomie bardzo przypomina mi Byrne’a, bo potrafił tchnąć życie w każdy kadr, nawet stołki są u niego dynamiczne. Bardzo cenię też Jerzego Wróblewskiego.


Stare zeszyty z największych amerykańskich stajni - poziom któremu JM pragnie dorównać


A gdybyś miał wymienić TOP 5 czy TOP 10 swoich ulubionych komiksów, lub najlepszych komiksów z Twojej kolekcji to byłyby to?

1. Miniseria „Man of Steel” Johna Byrne’a. Ten komiks zawsze będzie moim subiektywnym numerem jeden, razem z całym runem Byrne’a w komiksach „Superman” i „Action Comics”, które poznałem częściowo dzięki TM-Semic, a w całości kilka lat później. „Superman” 1/90 był moim pierwszym polsko-amerykańskim komiksem, ale kocham te komiksy nie tylko dlatego – to po prostu jedne z najlepszych rzeczy wydanych w Ameryce. Mogę do dzisiaj godzinami oglądać pojedyncze numery, często do nich zaglądam dla relaksu, na przykład w przerwach między rysowaniem kolejnych plansz. Bardzo lubię też kolejne komiksy o Supermanie z lat 80-tych i wczesnych lat 90-tych.

2. Run Davida Michelinie i Todda McFarlane’a w The Amazing Spider-Man. Lubię te komiksy, są jak jedna, wielka podróż w krainę przyjemnej rozrywki. To jest dla mnie wzór prowadzenia serii o superbohaterach. Co miesiąc nowy wróg, nowa przygoda, nowy problem dla Petera – czy można wyobrazić sobie coś wspanialszego? Do tego art McFarlane’a. Może lubię go dlatego, że w jego komiksach widziałem zawsze ciężką, fizyczną pracę. Dzisiaj bardziej potrafię docenić lekkość i warsztat, choć nadal lubię prace Todda. W każdym razie, gdyby Marvel i inne firmy wydawały dzisiaj swoje komiksy w taki sposób, nie widzielibyśmy zapewne tak radykalnego  spadku czytelnictwa.

3. Alpha Flight Johna Byrne’a. Znakomity klimat, do tego świetnie się to czyta. Podobnie zresztą jak jego „Next Men”.

4. Batman Breyfogle’a. Czy naprawdę trzeba wyjaśniać, dlaczego? W niczym nie ustępuje on zresztą twórczości nieodżałowanego Jima Aparo. Genialny rysownik.

5. „Conan” Johna Buscemy. Uwielbiam Buscemę, zwłaszcza, jak tuszuje sam siebie. Próbkę mieliśmy w polskim wydaniu Punishera, to po prostu dzieła sztuki, nie ilustracje.
Poza tym bardzo lubię Joe Kuberta, choć trudno mi wskazać jakiś szczególny komiks. Jest oczywiście jeszcze wiele innych komiksów i twórców, których bardzo lubię.


klan Martewiczów w natarciu


Właściwie jedyną znaną mi dotąd „amerykańską” serią rodzimej produkcji były krótko się ukazujące ale jakże pamiętne komiksy wydawnictwa „Old Baron” – Good Morning Vietnam, Beniamin Frezus, Springyouth. Na okładkach były reklamy kolejnych i ciekawie zapowiadających się tytułów, które jednak niestety nigdy nie ukazały się. Jak wspominasz tamtą inicjatywę? 

Niestety nie znam tytułów, o których mówisz. Będę musiał nadrobić zaległości!

Zasadniczą różnicą pomiędzy komiksami amerykańskimi a Tymi wydawanymi przez TM-Semic była ich objętość. W porównaniu z cieniutkim 20-kilku stronicowym zeszycikiem za oceanem, u nas ukazywały się po dwie historie w jednym numerze , często uzupełniane o różne dodatki, np. profile postaci. Może to kwestia przyzwyczajenia ale przyznam, że zdecydowanie wolę „polski” sposób publikowania. Który Ty preferujesz?  

Różnice, o których mówisz, są podyktowane kwestiami technicznymi i ekonomicznymi. Amerykańskie komiksy mają średnio 22 strony (ten standard się czasem zmieniał, np. bywały czasy, kiedy serie miały po kilkanaście stron komiksu!), ponieważ przyjmuje się, że średnio rysownik jest w stanie wyprodukować jedną stronę na dzień roboczy, czyli mniej więcej 22 strony w miesiącu. Zagraniczne reprinty mogą być grubsze, bo wydawcy korzystają z gotowych materiałów, najczęściej łącząc kilka oryginalnych wydawnictw w jeden zeszyt. Warto jednak przypomnieć, że kilkadziesiąt lat temu amerykańskie komiksy były w swojej formie zbliżone do „polskich” komiksów – zawierały po kilka krótszych historii i miały więcej stron, niż obecnie. Nie bez powodu Superman i Batman zadebiutowali w którymś tam numerze istniejącej już jakiś czas serii! Osobiście jest mi wszystko jedno, w jakiej formie czytam komiksy, nie mam też bzika na punkcie jakości papieru. Ważna jest natomiast np. jakość tłumaczenia, kiedy komiks czytam nie po angielsku, ale po polsku czy po włosku. Co do naszych wydawnictw, musimy zdążyć je wyprodukować i wydać na czas, więc przyjęliśmy formę pojedynczych, 32-stronicowych zeszytów. Zwyczajowo  dajemy Czytelnikom więcej niż 22 strony komiksu, np. HK # 3-5 mają w sumie 28 stron komiksu każdy (nie licząc okładek), numer drugi jeszcze więcej. Mój dzienny output to 2-3 strony w ołówku i tuszu razem ze scenariuszem, zatem możemy sobie pozwolić na dostarczenie Czytelnikom kilku dodatkowych stron w miesiącu.

Twój najnowszy komiks, ZMORA, ma za sobą nietypową historię powstania… Jakiś czas temu pokazałeś nam w swoim Dzienniku autorskim planszę z komiksu tworzonego przed laty „do szuflady”. Ani się obejrzeliśmy a tu „szuflada” poszła na rynek! Co Ciebie natchnęło by jednak dzieło ukończyć i wydać? Masz jeszcze jakieś inne asy w… „szufladzie”? 

Jeżeli chodzi o „Zmorę”, jedyne, co wykorzystaliśmy ze starych materiałów, to okładka i kilka próbnych kadrów, które będzie można znaleźć w mini-galerii na ostatnich stronach komiksu. Co do samej historii, jest to całkiem nowa produkcja. Kiedy tworzyłem postać Zmory w 1998 nie miałem ani scenariusza, ani nawet pomysłu na tę postać, tylko grafiki. Nie odważyłbym się wypuszczać na rynek rzeczy, które narysowałem lata temu. Okładkę „Zmory” wyjątkowo wykorzystaliśmy, bo zauważyliśmy, że generalnie się podoba i ma w sobie na tyle dużo energii, że nadaje się do zaciekawienia potencjalnego Czytelnika.


Prawdopodobnie najlepszy polski cover od lat...


... jak i najlepsza plansza!


Czy ZMORA to „oneshot” czy będzie cała seria?

„Zmora” została pomyślana jako samodzielny komiks z możliwością kontynuacji. Mamy w głowach konkretną i myślę, że ciekawą większą całość. Wszystko zależy od reakcji Czytelników!

Co ciekawe, obaj startowaliśmy w konkursie na komiks o Janie Heweliuszu, Ty uzyskałeś w nim honorowe wyróżnienie jury. Plansze próbne prezentują się bardzo ładnie. Musiałeś przeprowadzać długi research pracując nad tą historią? Nie korci Cię by kiedyś dorysować resztę, nawet poza konkursem? Masz scenariusz na pozostałe 44 plansze?

Rzeczywiście, musiałem trochę poszukać, głównie jeżeli chodzi o stroje, architekturę Gdańska i samo laboratorium Heweliusza. W konkursie zaprezentowałem ogólny zarys scenariusza całości, nie mam jednak w planach dokończenia tej historii.


Heweliusz, jeden z konkursowych rysunków


Wywołałem pojęcie „komiksu historycznego”, zjawiska niezwykle ostatnio w Polsce popularnego. Artyści je tworzący mają zazwyczaj poważne wsparcie finansowe instytucji państwowych, świetną i darmową reklamę, nakład o jakim inni mogą co najwyżej pomarzyć.  Jak zapatrujesz się na ten nurt? Myślałeś pójść w tym kierunku? Miałeś propozycje narysowania jakiegoś kolejnego dramatu narodowego?  

Nie, nie było takich propozycji. Jeżeli pieniądze byłyby dobre, to czemu nie? Jestem na tyle produktywnym i zdyscyplinowanym rysownikiem, że mógłbym pogodzić takie zlecenie z własnymi planami. Np. „Zmora” powstała bez uszczerbku dla ciągłości przygód Kaydana.

Marvel i DC. Największe szychy komiksu amerykańskiego, jak nie światowego. Choć Marvel jest zdecydowanie słynniejszy i ma większy zastęp superbohaterów, to jednak  właśnie DC wydaje się prowadzić w pojedynku na MEGAGWIAZDY 2:1 ( Batman i Superman vs Spiderman ). A które Ty faworyzujesz? Który trykot i peleryna należą do Twoich ulubionych?

Zawsze i wszędzie, Superman to dla mnie paradygmatyczny superbohater.


Co z innymi publisherami? Wiele z nich, nawet prężnych, nie było nigdy znane polskiemu czytelnikowi. Wymienić choćby: First Comics ( Grimjack, American Flagg ), Valiant ( Bloodshot, Ninjak ), Malibu ( Codename: Firearm, Ultraforce )... 

Muszę przyznać, że nie czytałem zbyt wielu komiksów tych firm.

Obiło mi się, że byłeś również fanem “Spawna” Image Comics?

Do dzisiaj bardzo lubię twórczość Todda McFarlane’a, więc siłą rzeczy zebrałem również całkiem sporą kolekcję komiksów ze Spawnem. Wolę jednak runy Todda w komiksach ze Spider-Manem, to właśnie tam osiągnął według mnie artystycznie najwięcej. 

Komiks to nie tylko Ameryka i superbohaterowie. Sięgasz też po pozycje rodzime czy z rynku frankofońskiego? 

Bardzo lubię Thorgala i Asteriksa, okazjonalnie sięgam po inne nie-amerykańskie pozycje. Lubię też włoskie, kioskowe serie, jak TEX, Diabolik czy Dylan Dog. Z polskich twórców za niedoścignionego mistrza uważam Janusza Christę. Niezwykle utalentowany rysownik i scenarzysta.

A gdybyś miał szansę narysowania przygód któregoś ze znanych bohaterów komiksowych? Kogo byś wybrał? Porzuciłbyś Kaydana gdyby pojawiła się taka oferta?

Nie należy nigdy mówić nigdy, ale nie chciałbym porzucać własnych projektów na rzecz zleceń. Gdybym miał pracować nad nie swoją postacią, robiłbym to raczej równolegle z tym, co dotychczas. Nie przychodzi mi do głowy żadna konkretna postać, jednak na pewno wolałbym, by był to komiks rysowany realistycznie, a nie np. w stylu kreskówkowym.



---------
Koniec części pierwszej. Część druga już wkrótce!


------------
Drugą część wywiadu znajdziecie tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz