niedziela, 30 grudnia 2012

"My name is Junior... Henry Jones Junior" ... czyli spojrzenie na "Ostatnią Krucjatę"


Przepraszając za mały poślizg czasowy prezentujemy Wam nasze "widzimisię" na film z Indianą trzeci. Było o Poszukiwaczach było o Świątyni Zagłady, teraz będzie o Ostatniej Krucjacie... w tym wypadku poślizg czasowy między filmem drugim a trzecim wyniósł 5 lat, inną rzeczą jest, że akcja w Krucjacie dzieje się w zaledwie dwa lata po Poszukiwaczach, podczas gdy tych prawdziwych minęło już osiem... co ci uważniejsi widzowie z pewnością odnotują na starszym obliczu Harrisona Forda, starszym niż by na to wskazywała oficjalna chronologia...
A chronologii pojawia się tutaj sporo. Przede wszystkim samo otwarcie filmu wprowadza pewne novum do serii jako, że wprowadza nas w migawkę z... dzieciństwa bohatera. Co teoretycznie wypalić nie powinno - nieustraszony archeolog, dla którego najwymyślniejsze pułapki i najokrutniejsi wrogowie nie są żadną przeszkodą i który w części drugiej zabrał nas nawet do indyjskiego piekła, tym razem nagle zabiera nas do lat swej młodości, gdy jako amerykański skaut debiutował w zawodzie "ostatniego sprawiedliwego" świata archeologii, poznał swojego idola któremu podprowadził styl ubierania się, pobierał naukę władania batem od samego lwa i zaczęły przerażać go węże...
Jednocześnie wraz z młodością poznajemy też i Indianowego tatę. Tak, nieustraszony bohater, który dotąd rządził i dzielił, rozdawał baty i był pierwszym z mężczyzn nagle staje się nieustraszonym... synkiem tatusia.
Sytuacja ciekawa i niezapowiedziana patrząc na dwie poprzednie części, niemniej wnosi dużo dobrego i świeżego do trylogii czyniąc z każdego z filmów nie tyle jakieś tam kopie jedynki ale zupełnie niezależne i równie cenione dzieła.



W jedynce poznawaliśmy, odkrywaliśmy nieśmiało zupełnie nowego bohatera, w dwójce przeżyliśmy z nim lawinę akcji od pierwszej do ostatniej minuty, trójka zaś odkrywa wreszcie wiele kart z historii bohatera, których do tej pory nie znaliśmy... wprowadzając więcej niż dotychczas humoru, i piękną klamrą spajając wszystko to co w Indianowym uniwersum było najatrakcyjniejsze, jednocześnie ofiarowując naturalnie nową atrakcyjną historię.
Mamy więc tutaj znów nazistów, którzy są tutaj jeszcze wyraźniejsi niż w Poszukiwaczach, mamy cudowny autentyczny artefakt, którego nazwa i los do tej pory budzi emocje nie mniejsze niż sam film, mamy dużo strzelania a raczej jeszcze więcej strzelania... mamy dużo pościgów a raczej jeszcze więcej pościgów, mamy nową dawkę mistycyzmu a raczej jeszcze więcej mistycyzmu, mamy wreszcie piękną kobietę... ha! jaką kobietę!
Gdyby w Indy-versum organizowano wybory Miss, Alison Doody, urocza Irlandka która gdyby tylko chciała mogłaby swoim seksapilem sprawić, że Hitler porzuciłby władzę dla kariery archeologa, z pewnością sięgnęłaby po koronę.
Bo nie odbierając niczego Kate Capshaw ( czyli pani Spielbergowej ) ani Karen Allen ( czyli przyszłej pani Indianowej ), Dr Elsa Schneider zniewala i kradnie każdą scenę od pojawienia się w Wenecji do samego końca... obojętnie czy na scenę wchodzi jako niewinny naukowiec, jako namiętna kochanka, czy wreszcie schwarz-baba.
Co ciekawe jest ona przy tym najmłodszą z wszystkich ekranowych Indianowych partnerek. Miała wówczas zaledwie 22 lata!... przy czym jeszcze ciekawsze jest, że była jednocześnie młodsza od Harrisona Forda o 24... z ekranu oczywiście tego nie widać. Harrison jest bardziej młody i rześki niż niejeden żołnierz Wehrmachtu, który dostaje od niego po pysku... nie widać także zresztą dużo mniejszej różnicy wiekowej dzielącej go od swego filmowego ojca... Sean Connery jest w rzeczywistości starszy od "syna" o zaledwie 12 lat...


Wracając zaś do łączników Ostatniej Krucjaty z reszta trylogii na plan powracają także Dr Marcus Brody, żeby było ciekawej w oczywiście o wiele bardziej rozbudowanej roli niż przedtem, wraca także poczciwy egipcjanin Sallah.
W poczet "nowości" zaś należy doliczyć także sam fakt, że to właśnie tutaj poznajemy... prawdziwe imię głównego bohatera! Wcześniej występował jako "Indiana", "Indy" czy bardziej kulturalnie "Dr Jones"... tutaj wyjawione zostaje, że naprawdę nazywa się Henry, a jako że imię to nosi także jego papa, to Henry Jones Junior nienawidzi, jak się do niego mówi per "Junior".    
I trzeba przyznać, że jest to relacja świetna. Choć przez większość filmu Bond James Bond Indianowy tata nie jest wylewny w uczuciach i za nic ma bohaterskie wyczyny syna, choć różnica w ich wieku jest mniejsza niż dzielące ich akcenty, to pomiędzy tymi dwoma naprawdę czuć chemię. Sean Connery nie jest jakimś tam przyszywanym Indianowym tatą, który pojawił się bo film potrzebował drugiej gwiazdy w obsadzie.... jest Indianowym tatą pełną gębą, i zapisuje sobie poczytne miejsce w Indianowym świecie bardziej niż zasłużył sobie na to dotychczas ktokolwiek inny...


Tymczasem!
Mazin              



---------

Polecamy powiązane artykuły:

FENOMEN BICZA I FEDORY - Narodziny Indiany Jonesa
KOMPOZYTORZY WSZECHCZASÓW (2) - John Williams
HIT HIT HICIOR (6) - Poszukiwacze Zaginionej Arki... czyli co ma R. Polański do archeologii
Fel(ie)ton z piekła rodem, czyli "Indiana Jones i Świątynia Zagłady"
Kontrwywiad (1) - Indiana Jones

2 komentarze:

  1. Indy's father is an incredible character, isn't he? It's amazing how they managed to add a father/son conflict without making it melodramatic. Have a great weekend!

    OdpowiedzUsuń
  2. Exactly. All my friends are pointing that :)
    I wonder if casting of Connery actually brought any controversies back in the 80s...
    Still, is was obviously much wiser to give Indiana a father thatn to give him a son ;)

    Thanx for the visit :)

    OdpowiedzUsuń