Historia świata od zarania dziejów zna wielu bohaterów-awanturników, tak tych realnych, tych legendarnych, mitycznych a wreszcie też będących wytworem genialnej wyobraźni artystów. Ich niezwykłe przygody, odwaga, niebezpieczeństwa, stwory, czary i przeciwnicy z którymi było im dane walczyć porywały starożytnych pasterzy, średniowiecznych myśliwych, nowożytnych kupców... czy też w końcu nas samych! Bo przecież czyż nasze dzieciństwo nie było pełne prawdziwych ikon, które z wypiekami na twarzy podziwialiśmy czy marzyliśmy by naśladować... Szczególnie obfita pod tym względem była dekada lat 80ych, a jej szczególniejszym owocem pewien zwykły z pozoru archeolog, śmiertelnik bez żadnych superbohaterskich mocy, który zyskał jednak popularność równą lub większą niż rzesze podobnych mu herosów...
Jak to się stało, że w epoce zdominowanej przez mutanty, ninja, świetlne miecze, cyborgi, wielkie transformujące się roboty, watahę mięśniaków z karabinami, pogromców duchów, wszystkich tych "prawdziwych amerykańskich bohaterów", taki ot facet z kapelutkiem i biczem się wogóle przebił stając się prawdziwą ikoną?
Z DZIECINNYCH MARZEŃ WYCZAROWANY
Historia Indiany Jonesa, a właściwie Henry'ego Jonesa Juniora, zaczyna się w latach 70ych i jest wspólnym dziełem filmowego tandemu Spielberg-Lucas, przy czym trudno tu zdecydować któremu należy się pierwszeństwo, bo sam pomysł wyszedł od twórcy Gwieznych Wojen, ale już dłuto dzierżył w dłoni i ostatecznie dzieło wyrzeźbił mistrz Spielberg.
Przy czym pamiętajmy że był to wtedy jeszcze młody i nie taki jeszcze znowu sławny Spielberg, bo owszem - już wtedy wiedziano że jest to złote dziecko Hollywoodu, miał na koncie dwa wielkie kinowe hity, ale także już jednego flopa, a jego prawdziwy "czas" miał dopiero nadejść.
Tak więc dwaj przyjaciele spotkali się na Hawajach, by leżakując podyskutować o swoich nowych planach. Spielberg był wówczas bardzo rozochocony by nakręcić coś "bondowskiego", jeśli nie kolejną odsłonę samego agenta 007, to może chociaż coś utrzymanego w tym klimacie. W głowie Lucasa tliło się zaś coś zgoła odmiennego...
Nieustraszony archeolog, poszukujący legendarnych artefaktów w najbardziej egzotycznych częściach świata i walczący z okrutnymi przeciwnikami spod znaku Swastyki, był jakby wyrwany ze świata ich dziecięcych marzeń...
Indiana Jones to bowiem nic innego, jak nowe, odświeżone nieco podejście do megapopularnych w latach 30ych, 40ych, a także póżniejszych, bohaterów magazynów pulpowych i prostych przygodówek jakich pełna była raczkująca telewizja...
Produkcje spod znaku Republic Pictures, wielki bohater doby Wielkiego Kryzysu - Doc Savage, Allan Quatermain, Solomon Kane, dzieła Arthura Conana Doyle'a z Profesorem Challengerem na czele...
Indianę trudno wogóle nazwać więc tworem "oryginalnym", to raczej smaczny kotlet z dobrze zmielonych cudzych pomysłów, oblany nowatorskim sosem... a jednocześnie hołd dla idoli dzieciństwa duetu S-L...
Baa! Pewne zapożyczenia stawiają niejako pytanie gdzie jest granica hołdu a gdzie zaczyna się plagiat...
Choć wątpię by kradzież pomysłu przyświecała kiedykolwiek tak utalentowanym twórcom, to jednak nieraz kwestionowano tutaj etyczność, słusznie zauważając że niektóre elementy są żywcem wyjęte z rozmaitych produkcji...
Zaczynając od "drugiej skóry" bohatera - jego nieodłącznego kostiumu "ściągniętego" z Charltona Chestona w "Tajemnicy Inków" ( Secret of the Incas, 1954 )...
...a kończąc na scenach akcji "podarowanych" przez... Sknerusa McKwacza w historiach stworzonych przez Carla Barksa!...
Szkoda, że pomimo tak oczywistego hołdu dla historii obrazkowych, komiksy nadal są traktowane po macoszemu, jako głupstwa nadające się "wyłącznie dla dzieci"...
Ale że inspiracje lubią iść w obie strony, panowie z Disney'a chętnie zaczęrpnęli potem z samego Indiany tworząc kinową odsłonę "Kaczych Opowieści" - Poszukiwacze Zaginionej Lampy (1990) czy grę QUACKSHOT ( 1991).
Pozostając przy kostiumie to warto zwrócić uwagę na pewien "praktyczny" powód dla którego Indiana tak chętnie nosi swój kapelusz... Otóż była to idealna przykrywka dla... dublerów. Panowie kryjąc twarz pod wielką fedorą mogli spokojnie i do woli uprawiać swe kaskaderskie popisy...
Tak więc podliczmy - kapelusz, lotnicza kurtka, bicz, rewolwer i maczeta, zadziorne spojrzenie + torba na artefakty... i mamy nowego idola...
INDIANĘ SMITHA!
... hola hola... Smitha?... a no tak... pierwotnie tak właśnie miał się nazywać, jednak Spielberg wyperswadował ten pomysł Lucasowi, który dopiero potem wyszedł z nazwiskiem JONES. I tak już zostało.
Samo imię INDIANA, które filmowy archeolog zapożyczył od własnego psa... pochodzi rzeczywiście od psa...uroczego Alaskanskiego Malamuta którego właścicielem był sam George Lucas.
WĄS KONTRA GOŁOWĄS
Natomiast nie było jednocześnie żadnych niespodzianek odnośnie głównej roli, jak to miejska legenda lubi twierdzić. Naczelnym kandydatem od początku miał być Harrison Ford właśnie. Tak przynajmniej chciał Spielberg. Problemem było jednak to, że Lucas był przeciwnikiem "nadużywania" pewnych aktorów przez filmowców. Harrison zagrał już u niego wcześniej w American Grafitti, z tego powodu na początku nie chciał go nawet angażować do Gwiezdnych Wojen!
Życie zadecydowało jednak inaczej... w "zastępstwie" dla Hana Solo w Indianę wcielić się miał Tom "Magnum" Selleck... najpopularniejszy "wąs" lat 80ych podbiłby niewątpliwie kina i skierował postać archeologa na nieco inne tory... na przeszkodzie stanęły jednak jego zobowiązania wobec serialu. Honorowy Selleck nie chciał łamać umowy, być może zaprzepaszczając swoją największą szansę w Hollywood...
Trudno stwierdzić, jak odmienny byłby Indiana w wersji Sellecka.
Sukces Harrisona Forda nagromadził wielu krzykaczy przekonanych, że obsadzenie Sellecka byłoby fatalną pomyłką dla produkcji. Ci panowie nie biorą pod uwagę jednak, że wklejając wąsatego Magnuma w miejsce facjaty Forda są daleko daleko od tego jak mógłby Selleck wpłynąć na wizerunek bohatera i film jako całość. Niewątpliwie archeolog w jego wydaniu różniłby się sporo. Inny sposób grania, poruszania się, mimika, humor, wzrost, Selleck dorzuciłby swoje trzy grosze do scenariuszy, a w miejsce kilku scen zaimprowizowanych przez samego Harrisona pojawiłyby się inne...
Bardziej ojcowski z image'u Selleck być może przemieniłby także Indianę w również bardziej statecznego i opanowanego bohatera, który zresztą być może ożeniłby się z Marion - tak jak tego chciał Lucas...
A może byłoby zupełnie inaczej? Któż to wie... pewną namiastkę Sellecka jako "Indiany" możemy zobaczyć w "Podniebnej drodze do Chin" ( High Road to China, 1983 ) oraz... w jednym z odinków Magnum pt. "Legend of the Lost Art" ( 1998 ) gdzie Tom parodiuje nikogo innego jak Indianę właśnie!
Część druga w której przeczytacie m.in. o sukcesie filmu i inspiracjach Indianą już za kilka dni!
---------
Polecamy powiązane artykuły:
KOMPOZYTORZY WSZECHCZASÓW (2) - John Williams
HIT HIT HICIOR (6) - Poszukiwacze Zaginionej Arki... czyli co ma R. Polański do archeologii
Fel(ie)ton z piekła rodem, czyli "Indiana Jones i Świątynia Zagłady"
"My name is Junior... Henry Jones Junior" ... czyli spojrzenie na "Ostatnią Krucjatę"
Kontrwywiad (1) - Indiana Jones
bardzo ciekawy artykuł, ładnie podsumowujący powstanie filmów z Indianą. Kiedy można się spodziewać dalszego ciągu?
OdpowiedzUsuńDobry
OdpowiedzUsuńJest jakaś szansa na obiecaną drugą część opracowania?